sobota, 3 sierpnia 2013

24. Jestem tobą.

Nathan



               Założyłem na głowę kaptur i zamknąłem za sobą drzwi. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić, a nie wytrzymałbym kolejnej bezsennej nocy w domu. Zerknąłem w prawą stronę. Ulica prowadziła do domu Melissy. Pokręciłem przecząco głową. Wiedziałem, że miała mi za złe to co powiedziałem na lotnisku. Ja też byłem na siebie za to zły. Wziąłem głęboki wdech i przymknąłem powieki. Pragnąłem obecności kogoś bliskiego jednak z drugiej strony chciałem być sam. Skręciłem w lewą stronę kierując się do parku. Włożyłem ręce w kieszenie.
              Ciepły leni wiatr tańczył pomiędzy wysokimi drzewami porywając ich liście do lotu. Spojrzałem na rozgwieżdżone niebo, a przez moje myśli przemknęło wspomnienie ostatniej spędzonej nocy z Kaylą.
Leżeliśmy na zimnym pisaku, patrząc na wzburzone fale morza. Nasze ręce były złączone. Blondynka oparła głowę o moje ramię.
   -Myślisz, że się tam nie pozabijają?- zapytała ciągle patrząc przed siebie.
   -Tyler i Mili?- potwierdziła- Nie ale dziś to nie jest ważne.- mruknąłem całując ją w głowę.
Wtedy Kay się lekko uśmiechnęła i mocniej do mnie przylgnęła.
   -Nathan…nie chcę wyjeżdżać.
   -Też tego nie chcę.- odparłem.
   -Wiesz, że muszę.
   -Wiem.
   -Obiecujesz, że kiedy oboje wrócimy nadal będzie tak samo?- spojrzałem jej w oczy i po raz pierwszy szczerze wypowiedziałem to słowo.
   -Obiecuję.
Otworzyłem oczy. Parkowa ścieżka ciągnęła się przede mną długim pasmem. Nagle sobie zdałem sprawę, że to co robię nie ma sensu. Postanowiłem wrócić do domu i zadzwonić do Kayli. Chciałem powiedzieć, że potwornie mi jej brakuje oraz, że chcę się z nią jak najszybciej zobaczyć. Choćby teraz. W środku nocy.
Gdy miałem się już odwrócić poczułem na swojej szyi ciepły oddech. Nie mogłem się ruszać. Wokoło mnie zebrało się kilka wysokich postaci. Ostatnie co usłyszałem to:
   -Czuje twój strach…-całej reszty nie pamiętam.


***


             Do dużego budynku szpitala wbiegła ekipa ratowników wioząc pacjenta. Pielęgniarki i lekarz byli gotowi, natychmiast go przejęli starając się uzyskać jak najwięcej informacji.
   -Chłopak około osiemnastu lat. Znaleziono go w parku. Pobity. Uszkodzenia wewnętrzne. Dużo ran ciętych. Stracił wiele krwi.
   -Co z rodziną?- zapytała jedna z pielęgniarek.
   -Szukali go. Nie wrócił na noc do domu. Poinformowani. Już jadą.- krzyknął jakiś mężczyzna.
            Po długim korytarzu chodziła średniego wzrostu szatynka. Na krzesłach niedaleko niej siedziała kobieta z mężczyzną. Nagle na korytarz wszedł szybkim krokiem dobrze zbudowany chłopak. Przywitał się a następnie zamknął w uścisku zdenerwowaną dziewczynę.
   -Wszystko będzie dobrze…-powtarzał nieustannie chowając twarz w jej włosach.- Wszystko będzie dobrze.
            Operacja przeciągała się w nieskończoność. Mijały minuty. Godziny.
Nagle z sali wyszedł lekarz. Dziewczyna poderwała się do góry wymagając od niego wszelkich informacji.
   -Stan jest stabilny…-głos lekarza jednak nie wróżył nic dobrego.-…jednak…
   -Nie…-jęknęła kobieta.
   -Przykro mi. Podczas operacji było dużo powikłań. Nie udało nam się wybudzić pacjenta. Zapadł w śpiączkę.
Na korytarzu panowała zupełna cisza. Lekarz zamrugał kilka razy.
   -Nie wiemy jak to długo potrwa. Musimy czekać.


***


               Tyle drzew. Miękka trawa. Uniosłem głowę do góry. Ciepłe promienie słońca oświetliły moją twarz. Moje usta wygięły się w uśmiechu. Niebo było idealnie błękitne. Poczułem zapach dojrzewających jabłek i gruszek. Rozejrzałem się dookoła. Sad. Byłem w ogromnym sadzie. Powoli wstałem ze swojego miejsca. W cieniu dostrzegłem duży okrągły, biały stół, a wokoło mnóstwo krzeseł. Ruszyłem w tamtą stronę gdy nagle zdałem sobie sprawę, że już ktoś tam siedzi. Zatrzymałem się. Postanowiłem podejść i zapytać jak się tu znalazłem.
   -Przepraszam!- krzyknąłem już z daleka. Chłopiec jednak siedział niewzruszony. Ponowiłem próbę jednak bez rezultatów. Będąc koło niego ścisnąłem jego ramię. Wolno odwrócił się w moją stronę. Wydawał mi się dziwnie znajomy.
   -Jak dobrze cię znowu widzieć.- mruknął delikatnie się do mnie uśmiechając. Spojrzałem na niego zakłopotany. Był mi znajomy ale zupełnie nie potrafiłem sobie przypomnieć kim jest.
   -Wybacz ale cię nie pamiętam.

   -Już dawno mnie pogrzebałeś.- odparł smutnym głosem. Zdezorientowany nadal patrzyłem na niego z zakłopotaniem.- Jestem tobą, tobą z dzieciństwa. 


___
Od Jemi: Przepraszam za tak długą przerwę między rozdziałami. To moja wina. Akwamaryn sprawnie pisze rozdziały a ja ją spowalniam ale mam zawalone wakacje i zero czasu na pisanie. Rozdział jest krótki ale mi się podoba :) A wam ? :)
Pozdrawiam i kocham! ;*

3 komentarze:

  1. Doskonale wiesz jak mnie na kolana powaliłaś tym rozdziałem!
    Nigdy w życiu nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy. Biedny Nathan! <3
    Ale rozdział świetny <3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest genialny ;D Świetnie podzielony, narracja genialna :D Po prostu fenomenalnie ;p Ze wzgęldu na jokość rozdziału jstem w stanie Ci wybaczyć długą nieobecność ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ejjoo ja chcę koleejny ! :**

    OdpowiedzUsuń