Nathan
Założyłem na głowę kaptur i
zamknąłem za sobą drzwi. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić,
a nie wytrzymałbym kolejnej bezsennej nocy w domu. Zerknąłem w
prawą stronę. Ulica prowadziła do domu Melissy. Pokręciłem
przecząco głową. Wiedziałem, że miała mi za złe to co
powiedziałem na lotnisku. Ja też byłem na siebie za to zły.
Wziąłem głęboki wdech i przymknąłem powieki. Pragnąłem
obecności kogoś bliskiego jednak z drugiej strony chciałem być
sam. Skręciłem w lewą stronę kierując się do parku. Włożyłem
ręce w kieszenie.
Ciepły leni wiatr tańczył pomiędzy
wysokimi drzewami porywając ich liście do lotu. Spojrzałem na
rozgwieżdżone niebo, a przez moje myśli przemknęło wspomnienie
ostatniej spędzonej nocy z Kaylą.
Leżeliśmy na zimnym pisaku, patrząc
na wzburzone fale morza. Nasze ręce były złączone. Blondynka
oparła głowę o moje ramię.
-Myślisz, że się tam nie
pozabijają?- zapytała ciągle patrząc przed siebie.
-Tyler i Mili?- potwierdziła- Nie
ale dziś to nie jest ważne.- mruknąłem całując ją w głowę.
Wtedy Kay się lekko uśmiechnęła i
mocniej do mnie przylgnęła.
-Nathan…nie chcę wyjeżdżać.
-Też tego nie chcę.- odparłem.
-Wiesz, że muszę.
-Wiem.
-Obiecujesz, że kiedy oboje wrócimy
nadal będzie tak samo?- spojrzałem jej w oczy i po raz pierwszy
szczerze wypowiedziałem to słowo.
-Obiecuję.
Otworzyłem oczy. Parkowa ścieżka
ciągnęła się przede mną długim pasmem. Nagle sobie zdałem
sprawę, że to co robię nie ma sensu. Postanowiłem wrócić do
domu i zadzwonić do Kayli. Chciałem powiedzieć, że potwornie mi
jej brakuje oraz, że chcę się z nią jak najszybciej zobaczyć.
Choćby teraz. W środku nocy.
Gdy miałem się już odwrócić
poczułem na swojej szyi ciepły oddech. Nie mogłem się ruszać.
Wokoło mnie zebrało się kilka wysokich postaci. Ostatnie co
usłyszałem to:
-Czuje twój strach…-całej reszty
nie pamiętam.
***
Do dużego budynku szpitala wbiegła
ekipa ratowników wioząc pacjenta. Pielęgniarki i lekarz byli
gotowi, natychmiast go przejęli starając się uzyskać jak
najwięcej informacji.
-Chłopak około osiemnastu lat.
Znaleziono go w parku. Pobity. Uszkodzenia wewnętrzne. Dużo ran
ciętych. Stracił wiele krwi.
-Co z rodziną?- zapytała jedna z
pielęgniarek.
-Szukali go. Nie wrócił na noc do
domu. Poinformowani. Już jadą.- krzyknął jakiś mężczyzna.
Po długim korytarzu chodziła
średniego wzrostu szatynka. Na krzesłach niedaleko niej siedziała
kobieta z mężczyzną. Nagle na korytarz wszedł szybkim krokiem
dobrze zbudowany chłopak. Przywitał się a następnie zamknął w
uścisku zdenerwowaną dziewczynę.
-Wszystko będzie dobrze…-powtarzał
nieustannie chowając twarz w jej włosach.- Wszystko będzie dobrze.
Operacja przeciągała się w
nieskończoność. Mijały minuty. Godziny.
Nagle z sali wyszedł lekarz.
Dziewczyna poderwała się do góry wymagając od niego wszelkich
informacji.
-Stan jest stabilny…-głos lekarza
jednak nie wróżył nic dobrego.-…jednak…
-Nie…-jęknęła kobieta.
-Przykro mi. Podczas operacji było
dużo powikłań. Nie udało nam się wybudzić pacjenta. Zapadł w
śpiączkę.
Na korytarzu panowała zupełna cisza.
Lekarz zamrugał kilka razy.
-Nie wiemy jak to długo potrwa.
Musimy czekać.
***
Tyle drzew. Miękka trawa. Uniosłem
głowę do góry. Ciepłe promienie słońca oświetliły moją
twarz. Moje usta wygięły się w uśmiechu. Niebo było idealnie
błękitne. Poczułem zapach dojrzewających jabłek i gruszek.
Rozejrzałem się dookoła. Sad. Byłem w ogromnym sadzie. Powoli
wstałem ze swojego miejsca. W cieniu dostrzegłem duży okrągły,
biały stół, a wokoło mnóstwo krzeseł. Ruszyłem w tamtą stronę
gdy nagle zdałem sobie sprawę, że już ktoś tam siedzi.
Zatrzymałem się. Postanowiłem podejść i zapytać jak się tu
znalazłem.
-Przepraszam!- krzyknąłem już
z daleka. Chłopiec jednak siedział niewzruszony. Ponowiłem próbę
jednak bez rezultatów. Będąc koło niego ścisnąłem jego ramię.
Wolno odwrócił się w moją stronę. Wydawał mi się dziwnie
znajomy.
-Jak dobrze cię znowu widzieć.-
mruknął delikatnie się do mnie uśmiechając. Spojrzałem na niego
zakłopotany. Był mi znajomy ale zupełnie nie potrafiłem sobie
przypomnieć kim jest.
-Wybacz ale cię nie pamiętam.
-Już dawno mnie pogrzebałeś.-
odparł smutnym głosem. Zdezorientowany nadal patrzyłem na niego z
zakłopotaniem.- Jestem tobą, tobą z dzieciństwa.
___
Od Jemi: Przepraszam za tak długą przerwę między rozdziałami. To moja wina. Akwamaryn sprawnie pisze rozdziały a ja ją spowalniam ale mam zawalone wakacje i zero czasu na pisanie. Rozdział jest krótki ale mi się podoba :) A wam ? :)
Pozdrawiam i kocham! ;*
Doskonale wiesz jak mnie na kolana powaliłaś tym rozdziałem!
OdpowiedzUsuńNigdy w życiu nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy. Biedny Nathan! <3
Ale rozdział świetny <3<3
Jest genialny ;D Świetnie podzielony, narracja genialna :D Po prostu fenomenalnie ;p Ze wzgęldu na jokość rozdziału jstem w stanie Ci wybaczyć długą nieobecność ;D
OdpowiedzUsuńEjjoo ja chcę koleejny ! :**
OdpowiedzUsuń